sobota, 19 października 2013

Nie można w nieskończoność uciekać...

... tym trudniej jest uciec przed sobą samym, przed tym, co boli w środku – przed nadziejami, marzeniami, pragnieniami i wszelkimi „niespełnienieniami”... Zdarzają się jednak takie chwile, kiedy to wszystko, co się w nas nagromadziło, sadza człowieka jak w fotelu kinowym i zmusza do oglądania specjalnie na tę okazję przygotowanej projekcji – widowiska na tyle niewygodnego, że gdyby tylko było można, wybiegłoby się z tego seansu jak najprędzej. Wrodzona niecierpliwość pogarsza jedynie sprawę. Wiadomo już wtedy, że noc będzie bezsenna, że ukojenie to nieosiągalny luksus, a nadejście poranka nie przyniesie wybawienia, lecz jedynie zamiecie pod dywan strzępy tego, co pozostało z nas po nocy. W tym jednym przypadku żadna resztka się nie zmarnuje, ponieważ posiadają one piekielną zdolność kumulowania się wbrew zasadom matematyki – tak, że wszystkie kawałki połączone na nowo mają o wiele większą moc niszczącą niż suma siły każdej cząstki z osobna.

Wszystko inne jest tylko chwilowym rozkojarzeniem. Nawet skupienie się na rzeczach poważnych okazuje się być jedynie pozorem, pseudoterapią mającą na celu danie myślom jakiegokolwiek zajęcia. To jak ratowanie dłużnika przed śmiercią tylko z troski o spłatę wierzytelności.

Człowiek może znieść naprawdę sporo i równie wiele osiągnąć: przeciwstawiać się siłom natury, oszukiwać śmierć, igrać z czasem. Okazuje się jednak, że pod tym tytanicznym przykryciem żyje istota tak krucha, że najlżejszy podmuch wiatru, nawet padający promień światła jest w stanie dotkliwie ją uszkodzić.

Pisanie pomaga poznać wroga – wiesz, gdzie boli – lecz nie przynosi ukojenia. I nigdy nie przyniesie. Fikcja tekstu, fikcja świata wirtualnego, złudzenie – nie zasługują na miano choćby namiastki rzeczywistości.

Nawet literatura faktu to już tylko sterylny odcisk na niewzruszonym papierze.

poniedziałek, 9 września 2013

sobota, 17 sierpnia 2013

Powroty...

... bywają trudne. Ale nie w ten sam sposób, co zdobywanie szczytów górskich. Również nie w ten sposób, co wygranie partii szachów z arcymistrzem. Nie są nawet tak samo trudne jak uchwycenie na martwym, statycznym obrazie fotografii - toczącego się nieustannie dramatu przemijania.

Problem z powrotami jest taki, że często okazuje się, iż to podróż - w swojej istocie - sama stała się celem, a pierwotny "cel" - pretekstem do nieustawania w drodze. Igła kompasu, z bliżej nieokreślonej przyszłości, zmienia orientację na codzienność. Niedosięgły horyzont przybliża się i rozpościera o krok przed stopą wędrowca. Świat kurczy się tak bardzo, że z łatwością można go schować w dłoni.

I kiedy całą tę machinę zatrzymać, wszystko wraca do swoich naturalnych rozmiarów - gwałtownie, zbyt gwałtownie... Wszechświat puchnie jak ciasto drożdżowe, horyzont jak szalony ucieka w niedoścignioną dal, a kompas - zdezorientowany, rozregulowany - kręci się w kółko jak sekundowa wskazówka zegara. Powroty nie są kwestią czasu - czy może jednak są - nie wiadomo. Z całą pewnością można natomiast stwierdzić, że powroty są kwestią okoliczności...

Bywają powroty przyjemne, ale co zrobić, jeżeli jedyny powrót, jaki jest człowiekowi dany, to powrót do punktu wyjścia - i to nawet nie z podróży dookoła świata?