… powinna być krótka, jak ludzkie życie w obliczu wieczności, i ostra, niczym skalpel. Trzeba ograniczyć „kluchowatość” umysłu (i pisma), bo rozmiękczenie prowadzi donikąd. Czy jest zatem jakikolwiek sens, by grzebać się w rozróżnianiu kategorii aktywności mentalnej między „białe : czarne” i „białe : nie-białe” (w okowach interpunkcji, jakoś trzeba wybrnąć)? Myśl i mowa (i pismo) to odrębne języki. Trzeba przełożyć nieznane na to, co znajome. Jednak co zrobić z tą częścią, która ginie w przekładzie – przecież każdy przekład jest stratny? Trzeba myśleć precyzyjnie – ale bez ograniczeń – i starać się, by słowo nie zadawało kłamu myślom.
Nie rzucać słów na wiatr, bo kto sieje wiatr, ten zbiera burze.
Nie rzucać słów na wiatr, bo kto sieje wiatr, ten zbiera burze.