sobota, 2 stycznia 2016

Nie jestem poetą

Nie jestem poetą, choć ostatecznie – biorąc pod uwagę pewne uwarunkowania – nie mnie o tym wyrokować. Uznając zaś stanowisko autorytetów, należy przyjąć, że bycie poetą, mimo usilności starań lub zaprzeczeń głównego zainteresowanego, nie jest nawet kwestią wyboru.

Żeby być poetą, nie potrzeba żadnej akredytacji, nie trzeba też kończyć żadnych kursów, szkoleń. Nie trzeba uczęszczać na żadne studia i żadne dyplomy nie są potrzebne. Nie trzeba nawet pisać wierszy, żeby być poetą. Musi jednak być coś, co pozwoliłoby odróżnić poetę od nie-poety i na pierwszy rzut oka, z pozoru, już samo pisanie świetnie się do tego nadaje – byłoby bowiem dobrze, gdyby poeta w ogóle pisał. To przynajmniej znacznie ułatwia sprawę. Choć, z drugiej strony, mawia się, że Fryderyk Chopin był poetą fortepianu, a Marc Chagal – pędzla...

Poetą można być – ale wcale nie trzeba, a już na pewno nie ma takiego przymusu. Można chcieć nim być – ale próżno liczyć na splendor. Można udawać, że się nim jest – dziś to szczególnie łatwe, gdy formą jest nawet brak formy, a każde słowo, każde zdanie, można odrzeć z pierwotnego sensu, wywinąć na nice i natreścić na nowo – z mniejszym lub większym (ale raczej jednak mniejszym) sensem i powodzeniem. Można w końcu być twórcą płodnym albo oszczędnie, a nawet skąpo gospodarować swoim talentem...

A ja po prostu lubię tę przyjemną świadomość, że za pomocą słów więcej można przekazać, niż tylko suche fakty. Że słowa mogą więcej, niźli tylko zdać relację. Że pomiędzy wierszami dosyć jest miejsca dla tego, co uchwytne – choć zwiewne i ulotne. Dla tego, co namacalne – choć niedotykalne. Dla tego, co odczuwalne – choć nieobecne.