piątek, 21 grudnia 2007

To, czego trzeba nam...

Może i jest o czym pisać, lecz natchnienia brak. Lekarstwo jest proste: odbezpieczyć kolejną butelkę i z sykiem uwolnić w świat jeszcze jedną miniemanację ducha. Tylko na co to się zda? Poza tym, on jest potrzebny tutaj - a nie byle gdzie. I jak tu okiełznać dyfuzję? Rozlezie się to tałatajstwo: wejdzie za szafę, pod łóżko, a nie daj Boże ucieknie przez okno i wszystko na nic... Trzeba będzie odbezpieczyć następną butelkę. A przecież bal nie będzie trwał w nieskończoność i po miękkiej, ciepłej nocy musi w końcu kiedyś nadejść ten zazwyczaj zimny, bolesny poranek.

A w poniedziałek, tak samo jak i w każdy inny dzień tygodnia, zaklniemy pod nosem, zbudziwszy się nad ranem. Zostawimy macicę posłania pachnącego jeszcze naszym snem, stopa nasza poczuje nieprzyjemny szok przy pierwszym kontakcie z lodowatą posadzką. Po małej szarpaninie wyplączemy się w końcu z koszuli nocnej, przez nagie ciało przepłynie fala dreszczu, po czym z mozołem wdziejemy spdnie, koszulę, skarpety. Nieprzyjemne wirowanie w głowie stłumimy porządnym śniadaniem i łykiem korzennego grzańca. Woda jest dobra dla zwierząt. I do mycia. Później z nieskrywanym entuzjazmem, czyli żółwim tempem, wciągniemy na siebie kolczugę, by następnie szczelnie opatulić się żelastwem zbroi. Na co komu tyle złomu? Do dziś nie wiadomo. Głupia moda!

I kiedy już w końcu będziemy gotowi, wyruszymy szturmować, podbijać i zdobywać - ostatecznie nie wiadomo, w jakim celu. Tak jakby kiedykolwiek miało to jakikolwiek sens. To bez znaczenia: w niedzielę przecież, jak co tydzień, kapelan udzieli nam rozgrzeszenia, a biała, bezradna hostia będzie smakować tak samo - niezmiennie od początku naszego życia. Tylko nasze modlitwy zmieniają się z biegiem lat. Czy aby na pewno?

Trzeba kiedyś wziąć się za siebie. Tylko nie jutro! Teraz! Jutro nie nadchodzi nigdy...

piątek, 14 grudnia 2007

niedziela, 25 listopada 2007

Strzępy...

Ciało i krew, krew i kość, pięść i łza: zawsze pozostaną tym, czym są - to my przemieniamy je w spiż, olej na płótnie, gips...

Gdzieś tam daleko, za horyzontem, jest czyste, błękitne niebo. Tutaj ciągle pada deszcz i co rusz ktoś się topi w pomarszczonej, zimnej i brudnej, stalowoszarej od koloru nieba kałuży.

poniedziałek, 12 listopada 2007

Zawsze powtarzałem...

... że dziwny z niego człowiek. Dla niego szczęście jest wolnością – trochę jak karty tarota: arcana maior i minor. Arkana małe – gdy choć przez chwilę jest wolny, czyli dominuje nad bólem i strachem - często pod wpływem radości, chwili. Arkana wielkie - gdy w końcu uda mu się ból i strach, niepewność i zwątpienie pokonać i tym samym wyzwolić się od nich. Kiedy już nie będzie musiał wierzyć, a w zamian będzie wiedział, że życie samo w sobie nie "może być", ale "jest" wielką pasją. To właśnie jest dla niego szczęście.
A idźcież wy wszyscy do diabła! A gdyby kto oczekiwał czegoś więcej - szczęśliwej podróży!

niedziela, 4 listopada 2007

Pejzaż

Jeszcze się usta rycerzy wykrzywiają jak do okrzyku bojowego, jeszcze się trawa srebrzy od kroków ich stóp. Jeszcze miecz śpiewa swą dźwięczną stalową pieśń – rozedrgany, rozkołysany jak dzwon. Jeszcze powietrze – ciężkie i gęste – pulsuje w takt kopyt konnicy. Jeszcze łuczników jedna dłoń napięta, w niej łuk, a w łuku tym cięciwa jeszcze drga. Jeszcze przygryza ktoś wargi do krwi i zamach chce brać toporem. Jeszcze się tyle wydarzy, choć stać się już nic nie musi – wszystko zastygło jak na obrazie Matejki. I bezruch ten nawet tak pełen jest życia, że strach wnikliwiej popatrzeć.

Każdy tak namacalnie prawdziwy, gdy niepodobny do siebie.

niedziela, 28 października 2007

Szanowni nieznajomi…

… których mijam codziennie lub spotykam raz tylko jeden w życiu! Jeśli myślicie, że jesteście niewidoczni, to się mylicie. Rozpoznaję was po waszym spojrzeniu, głosie, po ruchach dłoni nad białą jak śmierć kartką papieru – jakbyście jednocześnie: byli w pośpiechu i mieli czas na wszystko. Poznaję chód, mimikę i wasze uczesanie. I najgorzej jest być waszym sekundantem. Nie trzeba magicznych okularów, by czasami dostrzec lub poczuć, kto jest "na wylocie". Naprawdę.
Chore motyle odfruwają nocą, a księżyc swym milczącym blaskiem podpala ich skrzydła, by po raz ostatni mogły się przeistoczyć.

niedziela, 21 października 2007

Zadajemy...

... zdecydowanie za dużo pytań, za dużo też w nas bezsensownej paplaniny bez wytchnienia. A ja czasami nie potrafię sobie przypomnieć, jak ma na imię ta twarz, którą każdego dnia zmuszony jestem oglądać w lustrze. Jak się, do jasnej cholery, nazywam?! Jaki jest dzień tygodnia? Rok?

Oni - atakują tymi swoimi naiwnymi pytaniami o ontologię, eschatologię i nielogiczną do granic absurdu logiczność... Przeklęci filozofowie!

I kto, u licha, wymienia nam wodę w akwarium?

niedziela, 14 października 2007

Mogę być...

...całkiem spokojny. Przecież i tak nikt nie podniesie głosu. Leniwi, próżni – diabeł raczy wiedzieć, jacy jeszcze – bo przecież nie nieśmiali: przy tych wszystkich dobrodziejstwach, na które pozwala tutejsza swoboda.

Najwygodniej przyjąć postawę obserwatora. Zakryć własny tyłek jakimś zgrabnym kawałkiem tandetnego pancerzyka i posadzić go na wygodnym stołku. Patrzeć i czekać. I czekać, i patrzeć...

poniedziałek, 8 października 2007

Z listów do...

Drogi Witku!
Wybacz zwłokę, z jaką do Ciebie piszę, lecz powstrzymały mnie sprawy, których początek był poza i ponad mną. Wybacz także, że podważam to, co napisałeś, ale pewne pojęcia wymagają sprostowania. Zewnętrzna strona twarzy to maska. Od wewnątrz ludzie mają dupę, która trzęsie się ze strachu. I tak naprawdę największym problemem i zmartwieniem ludzi jest to, że czasami ową dupę tak ohydnie spod tej maski widać...
-+-+-+-+-+-

Drogi Marku!
Długo już nie pisałeś. Co tam u Ciebie? Jak Ci się wiedzie? Mam nadzieję, żeś wesół i zdrów. Wróciłem ostatnio do tego, co pisałeś i wciąż jedno nie daje mi spokoju: dlaczego tak przewrotnie i nieuchronnie fatalnie postrzegałeś ten świat? Wykolejeni mężczyźni, prymitywy, alkoholicy, łachudry, dranie. Kobiety - ladacznice, głupie, naiwne, szalone. Miłość - albo jest chora, albo tak naprawdę nie istnieje. Nadzieja - nie warto ją mieć. Groteska, jakiś obłąkańczy teatr wielu aktorów, choć pula ról ograniczona; koszmar, z którego tylko śmierć nas może wyzwolić – co nie jest wcale takie pewne. Cóż! Miałeś rację - o pewnych wartościach można pisać tylko językiem ich braku...
-+-+-+-+-+-

Drogi Zbyszku!
Z Tobą, to ja się jeszcze policzę...!

Spokój. Tutaj najlepiej rozmawia się tylko z trupami - masz pewność, że nie będą próbowały odpowiadać.

niedziela, 9 września 2007

Królestwa...

... powstają jak kałuże na deszczu, znikają, gdy tylko przestanie padać i zaświeci słońce. Są podobne do drzewa, z którego powoli odpadają prowincje jak zeschłe liście aż nic już z nich nie pozostaje.

Kiedy sięgam pamięcią wstecz, widzę wiele takich małych królestw. Każde rządzone przez króla, a każdy król miał swój zamek, lecz każde królestwo i każdy zamek rozpadały się prędzej czy później z powodu jakiejś wewnętrznej niespójności, która, niczym ziarno, tkwiła od zawsze głęboko - gdzieś u posad - i długo nie dawała o sobie znać. Długo. A później ujawniała się nagle. Nikt nigdy nie był na to przygotowany. I nikt nigdy nie będzie.

Wojen było niewiele, mało. W zasadzie trudno mi przywołać w pamięci jakąkolwiek. Rycerze w lśniących zbrojach rdzewieli, pękali, starzeli się - nie mieli jak obrastać w chwałę bojową, nie mogli też licytować się na obrażenia poniesione w walce - więc starzeli się, gnili, rozpadali w pył i po jakimś czasie nie można było rozróżnić, czy to jeszcze ich szczątki, czy już tylko kurz, który je pokrył.

A damy dworu? Zawsze wytworne i blade blakły w całym swym dostojeństwie na ściennych malowidłach.

Dziś rycerze są już passé, a zamków nikt nie szturmuje.

niedziela, 2 września 2007

Policzyłem...

... wszystkie ekwinokcja do końca świata. Rachunki przeprowadziłem nader skrupulatnie, aczkolwiek istnieje prawdopodobieństwo, że mogłem się pomylić o jedno lub dwa, ale w ogólnym rozrachunku to jest bez większego znaczeina. Po prostu nie było mnie przy Prapoczątku - stąd ta nieścisłość. I tak muszę być zadowolony z tego, co mam. Trudno będzie o dokładniejszy wynik, bo nikt z tych, którzy mogliby zaświadczyć, nie przetrwał do dziś, ale próżno się dziwić - przecież oczywistym jest, że potrzeba było takiej ofiary, by zgromadzić ilość Energii wystarczającą do zainicjowania Pierwszego Tchnienia. Próżno o tym pisać - ludzi to przerasta, że już o istotach niższego rzędu nie wspomnę, a Wielki Panteon ma to serdecznie w dupie.

A wy - czcigodni mędrcy Dalekiego Wschodu! Nie jestże wam głupio na starość? Już wy dobrze wiecie, za co!

niedziela, 26 sierpnia 2007

Nigdy nie umiałem...

... prowadzić "pamiętników". Zawsze po jakimś czasie pokrywał je kurz.
(W końcu odzyskałem hasło do tego konta.)
A tutaj? No cóż, chyba niewiele się pojawi. Przynajmniej nic na to nie wskazuje. Kolejny blog, mniej lub bardziej anonimowy, w przepastnych czeluściach Internetu. Kolejna "zapomniana" (czy może raczej "porzucona") strona. Jakoś mnie to niespecjalnie rusza.
Może jednak od czasu do czasu coś tu dodam. Z resztą tak czy inaczej - kto by to czytał i oglądał? Poza tym uważam, że Internet jest bardzo niebezpiecznym zjawiskiem. Daje zbyt wielką swobodę domorosłym "gniotopisom" i "fotodziejom" (tak ich sobie nazwałem) bez warsztatu. Że też czasami ludziom najzwyczajniej w świecie nie wstyd!
Ile to ja się już naprodukowałem! Dobra! Dosyć! Do następnego posta (byle nie za prędko, bo jeszcze - nie daj Boże - wyłączę "gnioto-cenzurę"... i będzie porażka).

Dobranoc Wielki Nieuprzątnięty Świecie! Niech Ci się śnią koszmarne sny - może w końcu ruszy Cię sumiemie!

poniedziałek, 11 czerwca 2007

I wonder if anybody...

Ciekawe, czy jeszcze ktokolwiek tu zagląda od czasu do czasu i widzi, że od ponad miesiąca pokrywa to miejsce "cyfrowy kurz"?

wtorek, 24 kwietnia 2007

sobota, 21 kwietnia 2007

Kolejne parkowe

WPKiW w marcu. Takie mieliśmy tego roku przedwiośnie.

środa, 18 kwietnia 2007

wtorek, 3 kwietnia 2007

niedziela, 18 marca 2007

Élégance


Karolina. Eksperymentów ciąg dalszy.

niedziela, 4 marca 2007

piątek, 2 marca 2007

Odmierzam...

Money to win, time to lose. Lub jak kto woli - odwrotnie.

wtorek, 27 lutego 2007

niedziela, 18 lutego 2007

Wagon

Nightshot, z ręki.

sobota, 27 stycznia 2007

sobota, 20 stycznia 2007

Autoportret odczuwany


Ze wszystkich znajomych twarzy
najmniej pamiętam własną.
[M. Białoszewski, Autoportret odczuwany]

Na zdjęciu: mim z krakowskiego rynku, przed Kościołem Mariackim.

czwartek, 18 stycznia 2007

Spaghetti


Al dente, z sosem bolognese i palce lizać... Zjadłbym sobie.

środa, 17 stycznia 2007

niedziela, 14 stycznia 2007

piątek, 12 stycznia 2007

Decyzja


Na ułamek chwili przed...

czwartek, 11 stycznia 2007

czwartek, 4 stycznia 2007

Tygielek