sobota, 17 sierpnia 2013

Powroty...

... bywają trudne. Ale nie w ten sam sposób, co zdobywanie szczytów górskich. Również nie w ten sposób, co wygranie partii szachów z arcymistrzem. Nie są nawet tak samo trudne jak uchwycenie na martwym, statycznym obrazie fotografii - toczącego się nieustannie dramatu przemijania.

Problem z powrotami jest taki, że często okazuje się, iż to podróż - w swojej istocie - sama stała się celem, a pierwotny "cel" - pretekstem do nieustawania w drodze. Igła kompasu, z bliżej nieokreślonej przyszłości, zmienia orientację na codzienność. Niedosięgły horyzont przybliża się i rozpościera o krok przed stopą wędrowca. Świat kurczy się tak bardzo, że z łatwością można go schować w dłoni.

I kiedy całą tę machinę zatrzymać, wszystko wraca do swoich naturalnych rozmiarów - gwałtownie, zbyt gwałtownie... Wszechświat puchnie jak ciasto drożdżowe, horyzont jak szalony ucieka w niedoścignioną dal, a kompas - zdezorientowany, rozregulowany - kręci się w kółko jak sekundowa wskazówka zegara. Powroty nie są kwestią czasu - czy może jednak są - nie wiadomo. Z całą pewnością można natomiast stwierdzić, że powroty są kwestią okoliczności...

Bywają powroty przyjemne, ale co zrobić, jeżeli jedyny powrót, jaki jest człowiekowi dany, to powrót do punktu wyjścia - i to nawet nie z podróży dookoła świata?