Może i jest o czym pisać, lecz natchnienia brak. Lekarstwo jest proste: odbezpieczyć kolejną butelkę i z sykiem uwolnić w świat jeszcze jedną miniemanację ducha. Tylko na co to się zda? Poza tym, on jest potrzebny tutaj - a nie byle gdzie. I jak tu okiełznać dyfuzję? Rozlezie się to tałatajstwo: wejdzie za szafę, pod łóżko, a nie daj Boże ucieknie przez okno i wszystko na nic... Trzeba będzie odbezpieczyć następną butelkę. A przecież bal nie będzie trwał w nieskończoność i po miękkiej, ciepłej nocy musi w końcu kiedyś nadejść ten zazwyczaj zimny, bolesny poranek.
A w poniedziałek, tak samo jak i w każdy inny dzień tygodnia, zaklniemy pod nosem, zbudziwszy się nad ranem. Zostawimy macicę posłania pachnącego jeszcze naszym snem, stopa nasza poczuje nieprzyjemny szok przy pierwszym kontakcie z lodowatą posadzką. Po małej szarpaninie wyplączemy się w końcu z koszuli nocnej, przez nagie ciało przepłynie fala dreszczu, po czym z mozołem wdziejemy spdnie, koszulę, skarpety. Nieprzyjemne wirowanie w głowie stłumimy porządnym śniadaniem i łykiem korzennego grzańca. Woda jest dobra dla zwierząt. I do mycia. Później z nieskrywanym entuzjazmem, czyli żółwim tempem, wciągniemy na siebie kolczugę, by następnie szczelnie opatulić się żelastwem zbroi. Na co komu tyle złomu? Do dziś nie wiadomo. Głupia moda!
I kiedy już w końcu będziemy gotowi, wyruszymy szturmować, podbijać i zdobywać - ostatecznie nie wiadomo, w jakim celu. Tak jakby kiedykolwiek miało to jakikolwiek sens. To bez znaczenia: w niedzielę przecież, jak co tydzień, kapelan udzieli nam rozgrzeszenia, a biała, bezradna hostia będzie smakować tak samo - niezmiennie od początku naszego życia. Tylko nasze modlitwy zmieniają się z biegiem lat. Czy aby na pewno?
Trzeba kiedyś wziąć się za siebie. Tylko nie jutro! Teraz! Jutro nie nadchodzi nigdy...
A w poniedziałek, tak samo jak i w każdy inny dzień tygodnia, zaklniemy pod nosem, zbudziwszy się nad ranem. Zostawimy macicę posłania pachnącego jeszcze naszym snem, stopa nasza poczuje nieprzyjemny szok przy pierwszym kontakcie z lodowatą posadzką. Po małej szarpaninie wyplączemy się w końcu z koszuli nocnej, przez nagie ciało przepłynie fala dreszczu, po czym z mozołem wdziejemy spdnie, koszulę, skarpety. Nieprzyjemne wirowanie w głowie stłumimy porządnym śniadaniem i łykiem korzennego grzańca. Woda jest dobra dla zwierząt. I do mycia. Później z nieskrywanym entuzjazmem, czyli żółwim tempem, wciągniemy na siebie kolczugę, by następnie szczelnie opatulić się żelastwem zbroi. Na co komu tyle złomu? Do dziś nie wiadomo. Głupia moda!
I kiedy już w końcu będziemy gotowi, wyruszymy szturmować, podbijać i zdobywać - ostatecznie nie wiadomo, w jakim celu. Tak jakby kiedykolwiek miało to jakikolwiek sens. To bez znaczenia: w niedzielę przecież, jak co tydzień, kapelan udzieli nam rozgrzeszenia, a biała, bezradna hostia będzie smakować tak samo - niezmiennie od początku naszego życia. Tylko nasze modlitwy zmieniają się z biegiem lat. Czy aby na pewno?
Trzeba kiedyś wziąć się za siebie. Tylko nie jutro! Teraz! Jutro nie nadchodzi nigdy...
dobrze powiedziane "Jutro nie nadchodzi nigdy..."
OdpowiedzUsuńodkładając wszystko 'na jutro' nawet nie zauważamy jak wszystko przecieka nam przez palce, jak marnujemy tylko czas i możliwości
ja zbyt dużo odkładam i dlatego rzadko osiągam to co zaplanuję, a zazwyczaj powodzenie to i tak tylko głupi fart