niedziela, 9 września 2007

Królestwa...

... powstają jak kałuże na deszczu, znikają, gdy tylko przestanie padać i zaświeci słońce. Są podobne do drzewa, z którego powoli odpadają prowincje jak zeschłe liście aż nic już z nich nie pozostaje.

Kiedy sięgam pamięcią wstecz, widzę wiele takich małych królestw. Każde rządzone przez króla, a każdy król miał swój zamek, lecz każde królestwo i każdy zamek rozpadały się prędzej czy później z powodu jakiejś wewnętrznej niespójności, która, niczym ziarno, tkwiła od zawsze głęboko - gdzieś u posad - i długo nie dawała o sobie znać. Długo. A później ujawniała się nagle. Nikt nigdy nie był na to przygotowany. I nikt nigdy nie będzie.

Wojen było niewiele, mało. W zasadzie trudno mi przywołać w pamięci jakąkolwiek. Rycerze w lśniących zbrojach rdzewieli, pękali, starzeli się - nie mieli jak obrastać w chwałę bojową, nie mogli też licytować się na obrażenia poniesione w walce - więc starzeli się, gnili, rozpadali w pył i po jakimś czasie nie można było rozróżnić, czy to jeszcze ich szczątki, czy już tylko kurz, który je pokrył.

A damy dworu? Zawsze wytworne i blade blakły w całym swym dostojeństwie na ściennych malowidłach.

Dziś rycerze są już passé, a zamków nikt nie szturmuje.

1 komentarz:

  1. Anonimowy11/9/07 22:29

    a ja cały czas czekam na moje pół królestwa... szturmem wezmę...

    OdpowiedzUsuń